Fakty i mity na temat zdalnej edukacji na peryferiach-zwiad badawczy
Jeżdżąc po powiacie strzyżowskim, który jest według wyliczeń najsłabiej rozwinięty w województwie podkarpackim jesteśmy w stanie sprawdzić, jak zdalna edukacja wyglądała na peryferiach.
Z zamieszczonych zdjęć, przeprowadzonych rozmów z dyrektorami i nauczycielami szkół wyłania się zgoła odmienny obraz, jakże różny od tego stereotypu na temat polskiej wsi, regionów położonych poza wielkimi metropoliami.
W sferze technicznej niczego szkołom nie brakuje. Są to duże szkoły, z wyposażeniem w internet, komputery, świetlice, jadalnie, sale gimnastyczne. Młodzież z odległych miejscowości jest do nich dowożona, nie musi sama na piechotę pokonywać dużych odległości tak jak to było dawniej.
W trakcie zdalnej edukacji szkoły zostały doposażone w tablety, komputery przenośne i nie było przypadków, że któryś z uczniów nie miał dostępu do sprzętu. Zdarzały się pojedyncze przypadki, że uczeń mieszkał w domu położonym w takiej lokalizacji, że miał problemy z internetem. Wtedy chodził do sąsiadów i korzystał z internetu w sąsiedztwie. W rodzinach wielodzietnych zdarzały się sytuacje, że kilka osób musiało uczyć się w jednym pomieszczeniu.
Nauczyciele raczej nie mieli problemów z internetem, większość swoje lekcje zdalne prowadziła ze szkoły, które są podłączone do światłowodów. Wydaje się, że małe szkoły wiejskie zyskały na wprowadzeniu zdalnej edukacji w tym sensie, że zwiększyły swoje zasoby techniczne i zostały doposażone w laptopy, tablety.
To samo jest z kompetencjami cyfrowymi nauczycieli. Zdobyli je i doskonale sobie radzili w trakcie zdalnej edukacji, szczególnie w drugiej jej fazie.
Zatem na podstawie obserwacji i prowadzonych rozmów tezę o braku dostępu i cyfrowym wykluczaniu należy uznać za nieprawdziwą.
Problemy pojawiają się w innych obszarach. Edukacja zdalna rozleniwiła uczniów. Spadek motywacji do nauki, ściąganie i korzystanie z pomocy rodziców, brak samodyscypliny to tylko niektóre z dysfunkcjonalnych nawyków, które zostały wykształcone. Dzisiaj, kiedy pogoda zaczyna się psuć, kiedy na polu jest chłodno i pada deszcz uczniowie zaczynają wspominać z sentymentem czasy, kiedy nie musieli wstawać i chodzić do szkoły.
Głównym problemem zdalnej edukacji jest strata edukacyjna, o której się głośno mówi. Zapóźnienia, zaległości są duże, a godziny przeznaczone i sfinansowane przez Ministerstwo są zdecydowanie za małe. W jednej z najmniejszych szkół dyrektor mówił, że ma 4 godziny zajęć wyrównawczych dla każdej klasy. Zatem na niewiele się takie zajęcia zdają, jeśli nie ma możliwości uzupełnienia wiedzy z czasów zdalnej edukacji.
Nauczyciele też widzą problemy psychiczne uczniów. W jednej ze szkół po przyjściu starszych klas zapanowała cisza. Zatem sytuacja podobna do tej, jaką znajdujemy w relacji jednego z nauczycieli zamieszczonej na blogu. Próby naprawy relacji, ich budowania trwają do tej pory. Aczkolwiek sytuacja różnie się przedstawia w zależności od wieku uczniów.
Warto jeszcze dodać, że w małych szkołach jest chyba łatwiej dzisiaj panować nad pandemią i uczniami. W razie konieczności wysyła się klasy na kwarantannę, bez zamykania szkół. Dyrektorzy twierdzą, że można to było zrobić na samym początku, zbyt pochopnie zamknięto szkoły. W małych szkołach jest też większy nadzór nad uczniami i tutaj nie ma możliwości, że ktoś „wyloguje się” z lekcji online. W większych szkłach takie sytuacji są możliwe.
Na koniec warto podkreślić, że w tych szkołach nie ma polityki, sporów które są eksponowane przez media. Dyrektorzy, nauczyciele starają się wespół z rodzicami i władzami lokalnymi o to by uczniowie zostali dobrze przygotowani do kolejnego szczebla edukacyjnego.