Przejdź do menu Przejdź do treści

Nasze badania dowodem na pogłębiające się nierówności przez zdalną edukację

Redaktor Przemysław Wilczyński z Tygodnika Powszechnego zainteresował się naszymi wynikami i wykorzystał je w tekście pt. Szkolne plagi współistniejące. Poniżej fragment odnoszący się do naszych badań.

Teraz trwa już w tym trybie pół roku. Ogłoszone niedawno wyniki raportu zespołu naukowców (m.in. UJ, UW i Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie) nt. kształcenia zdalnego potwierdzają, że to na rodziców spadł większy niż przed pandemią ciężar. A analizy wyników jednego z członków zespołu, socjologa edukacji dr. hab. Piotra Długosza z UP pokazują, jak bardzo status materialny i kulturowy rodzin wpływa na edukację dzieci. – Np. dostęp do sieci pozwalający na pełne uczestnictwo w zajęciach deklarowało 85 proc. tych z wyższym statusem, ale już 60 proc. z niższym – mówi naukowiec, zastrzegając, że dysproporcja może być i tak niedoszacowana, bo do badania zastosowano ankiety internetowe. – Z kolei posiadanie wiedzy z przedmiotów pozwalającej na wspieranie dzieci deklaruje 75 proc. rodziców z wysokim statusem, 44 ze średnim i tylko 22 z niskim. Wniosek jest oczywisty: niektóre dzieci są skazane na porażkę.


Te zaś z bogatszych rodzin mogą liczyć na dodatkową premię: wysyp ofert e-korepetycji. – Z moich badań sprzed epidemii wynikało, że np. w Krakowie 60 proc. uczniów liceów korzystało z dodatkowej pomocy – mówi dr hab. Długosz. – Teraz takich badań nie ma, ale na pewno rozwój tego rynku wpłynie na dalsze rozwarstwienie.

Epidemia spowoduje też zapewne odpływ uczniów z oświaty publicznej. Obserwowany już przed epidemią (zeszłoroczny raport „Our Kids” pokazał, że liczba uczniów poza tym sektorem wzrosła w ciągu pięciu lat o 30 proc.), teraz jeszcze przyspieszył, co widać np. w Warszawie. – To będzie słodko-gorzki efekt pandemii – uważa Iga Kazimierczyk. – Słodki, bo pokazuje starania rodziców o lepszą edukację dzieci. Gorzki, bo to zabawa dla wybranych.

Tymczasem gdy na wiosnę gruchnęła wieść o setkach dzieci całkowicie wykluczonych z nauczania, minister Piontkowski mówił, że dzieci opuszczające lekcje istniały też przed epidemią. – A jesienią MEN, ustami drugiego już szefa, Przemysława Czarnka, potwierdził, że go to zjawisko nie interesuje – dopowiada Iga Kazimierczyk. – Minister miał do powiedzenia tyle, że uczniowie poza prawami mają też obowiązki. A w tej chwili to już nie jest sytuacja przejściowa. To drugi rok szkolny z zaburzoną pracą placówek. Dla dziecka z klas 1-3 rok to jak wieczność: kto nie ma świadomych i w miarę zasobnych rodziców, ten może się już z zaległości nie wygrzebać.